Milano marathon

Kiedy pod koniec listopada powoli zaczynałam żegnać się z pierwszym w moim życiu okresem przetrenowania, pojawiła się we mnie tęsknota za zasmakowanym w maju dystansem maratonu. Narodziły się pytania: gdzie i kiedy? Nad pytaniem ”gdzie?” nie musiałam się długo pochylać. 


Wiedziałam, że chcę przebiec maraton we Włoszech. Dystans, którego pokonanie przynosi ogromną satysfakcję, w kraju, który pokochałam od pierwszego wejrzenia. Trochę bardziej do myślenia skłoniło mnie pytanie „kiedy?”. Większość rozgrywanych we Włoszech maratonów datowana była na luty/początek marca, pojedyncze na maj i jeden na drugiego kwietnia. Po przeszło dwóch miesiącach zmagań z fizycznym przemęczeniem nie czułam się gotowa, żeby ruszyć z treningami pełną parą. Do lutego były niespełna trzy miesiące- za mało czasu na odpowiednie przygotowanie. W maju mogłoby być gorąco. Wybór padł na 2.04.2017 w Mediolanie. Moja ekscytacja sięgała zenitu!

Miałam cztery miesiące na przygotowanie się do drugiego w swoim życiu maratonu. To mało i dużo czasu. Wiedziałam już jakie błędy popełniłam podczas przygotowań do pierwszego maratonu i jak uniknąć ich podczas przygotowań do drugiego maratonu. Przez te cztery miesiące nie odezwała się żadna kontuzja! Na dwa miesiące przed startem zaczęłam dwutygodniową dietę oczyszczającą dr Ewy Dąbrowskiej pod okiem specjalistów w Gołubiu. Wyniki na treningach szły w niewiarygodnym tempie w górę. Czułam ogromny progres i zaczęłam odliczać z wielkim bananem na twarzy dni do wylotu!

Dziewięć dni przed startem w drodze na uczelnie, jadąc rowerem, potrącił mnie samochód. Po stoczeniu się z ulicy, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę wyprostować rąk poczułam jak coś wysysa ze mnie energię. Za niespełna tydzień miałam wylecieć do kraju, w którym przeżyłam najpiękniejsze chwile swojego krótkiego życia, a ja siedzę między ścieżką rowerową a chodnikiem z głową opartą o zdrowe kolano i płaczę… Bardziej z bólu czy bardziej ze strachu? Nie wiem.
Pięć godzin później obolała, ale uradowana wychodzę ze szpitala. Żadnych złamań. Ręce nadal nie chcą ze mną współpracować, ale to tylko stłuczenia! Jakoś to będzie!

Dziś jestem trzy dni po maratonie w Mediolanie. Szczęśliwa, cała, z planem na kolejny maraton w przyszłym roku. To był najtrudniejszy wyścig, w jakim do tej pory brałam udział. Byłam pewna, że poprawię swój wynik z Krakowa. Nie udało się. Byłam pewna, że będzie lżej. Nie było. Było ciepło, spodziewałam się tego- wylewałam na siebie wodę przy każdym punkcie z wodą. Zmieniałam dietę na cztery dni przed startem. Nie żałuję, było smacznie J Nie sypiałam dobrze przed ze względu na ból ramienia. Ale to wszystko tylko spotęgowało satysfakcję po przekroczeniu linii mety. To nie wynik jest najważniejszy. Wynik to tylko jakieś cyferki. Emocje są miarą. Ważne jest to, co ja czuję.  A ja czuję progres. Potrafię biec szybciej, dalej, planować lepiej treningi, bardziej wsłuchiwać się w siebie i nawet odczuwać jeszcze więcej radości podczas  jakiegokolwiek biegu.

A Mediolan? Mediolan jest piękny. Jak każde zwiedzone przeze mnie do tej pory miasteczko we Włoszech. Risotto (typowa potrawa dla tego regionu) smakuje wyświnicie, a ludzie są otwarci i uśmiechnięci jak w każdej części tego kraju. To jest niesamowite! Oni emanują pozytywną energią! I z ogromną chęcią się nią dzielą! 





Komentarze